poniedziałek, 3 września 2018

Etap V 01-02.09.2018 r. Stilo - Hel (81 km )

Już na starcie miałem 2 km w plecy, ale również pół godziny przewagi w porównaniu do rekordowego czasu.
Pogoda prześliczna, wiatr również w plery, twarda plaża. Czegóż chcieć więcej? Przekraczając ujście Potoku Bezimiennego do morza, spojrzałem na zegarek: była 14:02. Sprawdziłem w rozpisce, która godzina była dwa lata temu w tym miejscu. O dziwo - również 14:02. Uznałem to (pochopnie) za dobry omen. Aż do Władysławowa szło mi się całkiem sprawnie, aczkolwiek odczuwałem chwilami pierwsze symptomy znużenia. Władysławowo opuściłem o godz. 00:33, aby pójść dalej ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż południowej strony Mierzei Helskiej. Oznaczało to 40 min. straty do rekordowego wyniku. Kilkaset metrów przebytych ścieżką uświadomiło mi, że lekko nie będzie. Deficyt snu znowu dawał o sobie znać. Monotonny widok polbrukowych kostek jakimi wyłożona jest ścieżka, w trupim świetle czołówki sprawiał, że umysł zaczął odlatywać. Tempo marszu znacząco spadło i zaczęły się zaburzenia równowagi. Szedłem marynarskim krokiem i marzyłem, aby choć na chwilę usiąść i się zdrzemnąć. Pierwsza okazja ku temu nadarzyła się w Chałupach na przystanku autobusowym. Ległem wdzięcznie na ławeczce, ale sen uniemożliwiały przejeżdżające samochody, oraz kolesie (była to noc z soboty na niedzielę) proszący o złotówkę, albo dwie. Zebrałem się w sobie i poszedłem dalej. Musiałem sprawiać na osobach postronnych wrażenie nietrzeźwego i czułem się tak, nie mogąc utrzymać linii prostej w marszu. Za Kuźnicą jest parking rowerowy. Dotarłem tam o 04:30 i rozłożyłem  się na ławeczce. Na szczęście noc była stosunkowo ciepła i nie musiałem wybebeszać śpiwora. Miałem wrażenie, że pospałem około pół godziny. W dalszą drogę ruszyłem dziarsko,  myśląc, że najgorsze mam już za sobą. Już chyba po kilometrze okazało się, że byłem w błędzie. Dopiero teraz moce ciemności przypuściły atak na moją osobę. Rzucało mną od skraju do skraju ścieżki. Tempo marszu stało się jeszcze bardziej ślimacze, a ja już w ogóle nie myślałem o końcowym czasie. Priorytetem było bezpiecznie dojść do końca trasy. Do Jastarni wkroczyłem około pół do siódmej, było już jasno i zaczynał się wzmagać ruch uliczny.  Starałem się jak mogłem iść prosto, ale kiepsko mi to szło. Udało mi się przejść przez Jastarnię nie będąc niepokojonym przez policję. Między Jastarnią a Juratą odczułem nieodpartą chęć odpoczynku. Zboczyłem w ustronne miejsce w lesie i padłem na mech, tak jak stałem. Spałem około półtorej godziny i z tego snu nie zdołały mnie nawet  wyrwać, przejeżdżające w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów, pociągi.  O 08: 45 obudziłem się i ruszyłem dalej, to było to czego mi było trzeba. Już bez żadnych sensacji dotarłem do helskiego cypla i zameldowałem się przy wejściu nr 67 o godz. 13:43. Łączny czas trasy wyniósł więc 127 godz. i 21 min. Słabo, ale trasa została przebyta kompletnie i bez strat w ludziach i w sprzęcie. Muszę jeszcze przetrawić jak w sytuacji, gdy wszystko mi sprzyjało: piękna pogoda, sprzyjający wiatr, praktycznie zero deszczu i brak bolaków, na ostatnich 36 km nastąpiła taka katastrofa. Ale o tym już znacznie później, gdy wrócę do domu, a będzie to w trzeciej dekadzie września. Teraz to co najlepsze: rozkoszuję się wrześniowym słońcem w Helu, przede mną spotkanie z przyjaciółmi, później wypad na parę dni do Piasków i powrót pieszo, tak daleko jak czasu mi starczy, ale nie będę już z nim walczył.

niedziela, 2 września 2018

Ważna informacja

Ja już wiem, więc nie będę was trzymał w niepewności. Mój czas tym razem wyniósł 127 godzin i 21minut, a więc znacznie poniżej moich oczekiwań. Szczegóły, jak do tego doszło, przedstawię jutro.

sobota, 1 września 2018

Etap IV 31.08.2018 r. Poddąbie - Stilo ( 54 km )

Dzień zaczął się od niewielkiego deszczu, który napędził mi jednak stracha. Wkrótce się wypogodziło, do Rowów miałem około półtorej godziny drogi, do tych Rowów które sobie ustanowiłem tak ambitnym celem, aby w trzecim sztychu je zdobyć. Następnie odwiedziłem "Czerwoną Szopę", tam się posiliłem i napiłem, i pomaszerowałem w kierunku Łeby. Przez całą drogę miałem bardzo silny wiatr w plecy, ale powierzchnia plaży nie pozwoliła do końca wykorzystać tego atutu. Do Łeby dotarłem po dwudziestej drugiej, zrobiłem wieczorne zakupy i pomaszerowałem dalej. Dramat rozpoczął się w okolicach tak zwanej Stajni Stilo przy wejściu nr 53. Jak zapewne uważni czytelnicy się domyślają chodzi o napady senności. Już się mszczą zbyt krótkie noce przeznaczone na sen który trwa średnio około cztery godziny i konsekwencją są tego typu problemy. Senność była tak wszechogarniająca, że dwa razy zaliczyłem upadek na glebę. Niby to piasek, miękki i bezpieczny, ale można tak niefortunnie upaść, że można sobie coś złamać. Powiedziałem sobie że do trzech razy sztuki nie będzie i rozejrzałem się za miejscem w którym mógłbym rozbić namiot. Tym miejscem były okolice 169 km, a więc około 2 km bliżej niż wtedy kiedy ustanawiałem swój rekord.