piątek, 1 czerwca 2012

Epilog

Jak mawiała mama Forresta Gumpa  - "Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiadomo, co się trafi". W czasie wyprawy trafiały się różne czekoladki. Były zimne noce, była skopana przez konie plaża, była odmowa przejścia przez poligon, był wiatr który dął mi w twarz, były doły psychiczne w czasie nocnego przemierzania bezludnych plaż i fizyczne, krańcowe wyczerpanie, ale była też nadzieja, że się uda. Nie udało się, ale w pamięci pozostaną inne czekoladki: urzekające wschody i zachody słońca, majestatyczne piękno bezludnych plaż w okolicy Czołpina, zachodzący księżyc nad morzem w pobliżu Łeby i wiele innych zapierających dech w piersiach widoków. Po zimnych nocach przyjemnie było otworzyć oczy widząc rozświetloną słońcem powłokę namiotu i słysząc poranne ptasie pienia. W takich momentach optymizm znowu wracał. Zastanawiam się dlaczego mi się nie powiodło. Mogę pocieszać się, że nie wynik jest ważny a udział, ale pewien niedosyt pozostaje. Jeszcze w okolicach Ustki, mniej więcej w połowie trasy, byłem przekonany, że te 120 godzin obronię. Pogoda w zasadzie mi sprzyjała, mimo zimnych nocy i wiatru w twarz, było słonecznie i praktycznie poza jednym półgodzinnym epizodem między Dąbkami a Darłówkiem nie padało. Pretensję więc mogę mieć tylko do siebie. Później jednak zmęczenie zaczęło brać górę. Zabrakło mi po prostu pary i, co tu dużo mówić, hartu ducha. Będę musiał przeanalizować trasę poszczególnych etapów, aby w przyszłym roku lepiej je dostosować do moich skromnych możliwości. Najbardziej wyczerpujące dla mnie były trasy pokonywane nocą. Myślę, że one to właśnie zbyt mocno nadszarpnęły moje siły.

Wszystkim czytelnikom mojego bloga serdecznie dziękuje za uwagę oraz sympatyczne i ciepłe komentarze, które dodawały mi otuchy.
I na zakończenie parafrazując słowa Witolda Gombrowicza z "Ferdydurke" - "Koniec i bomba, kto czytał sądząc że mi się uda, ten trąba"  :-)