niedziela, 2 czerwca 2013

ETAP V 31.05 - 01.06.2013 178. kilometr wybrzeża - Hel (89 km)

Świecące do tej pory słońce zasłoniła mgła, która utrzymywała się do późnych godzin popołudniowych. Do Stilo doszedłem plażą. Dalej w ten sposób iść się nie dało, ponieważ morze rozbryzgiwało swoje fale o zdewastowany brzeg. W dalszą drogę udałem się całkiem wygodną, leśną drogą pożarową, która zawiodła mnie do Lubiatowa. Tam - ku mojej radości - kazało się, że tuż przy plaży otwarte były trzy restauracje. Skonsumowałem więc rybne danie. Na drogę zakupiłem Coca-Colę, Red Bulla i dwa wafelki. Red Bulla wymieszałem z Coca-Colą, co w założeniu miało mnie uchronić od ataków Morfeusza. Z Lubiatowa podążyłem w dalszą drogę, minąłem Białogórę, Dębki i o 2:15 poprzez kanał Karwianka wkroczyłem do Karwi. Tam krótki postój na opatrzenie stóp i o 2:50 w dalszą drogę. O 3:15 mijam tablicę "Jastrzębia Góra wita". Noc jest ciepła i księżycowa. Okoliczny las kusi, postanawiam jednak zajść jak najdalej w założonym czasie. O 4:10 (przypominam, że dzieje się to nad ranem) w Jastrzębiej Górze od grupy rozweselonych biesiadniczek, w jednym z czynnych jeszcze barów, otrzymuję zaproszenie "chodź na drinka". Jak widać pokusy czyhają w nieoczekiwanym czasie i nieoczekiwanych miejscach. W innych okolicznościach proszę bardzo, ale nie tym razem. Wymawiam się krótkim - nie piję ( w niektórych kręgach uchodzę za statecznego obywatela ). Wkraczam do Władysławowa. Od 5:00 lekko popaduje, a od 6:00 pada gęściej. Na wylocie z Władysławowa chronię się przed deszczem pod parasolem nieczynnego jeszcze baru. I wtedy rozpadało się na dobre, iść dalej nie było sposób. Jestem wręcz załamany i usilnie rozważam co począć dalej. Czy wynająć pokój we Władysławowie, bo deszcz przerodził się, moim zdaniem, w opad ciągły, czy iść dalej do Chałup i tam rozważać inne warianty. W pewnym momencie deszcz zelżał, wyruszyłem więc w drogę, ale znowu opanowała mnie senność. O 7:15  opuściłem Władysławowo i po kilkuset metrach ujrzałem dogodne miejsce do rozbicia namiotu. Od strony Zatoki Puckiej w pięknym, typowo helskim lesie rozłożyłem się aby się zdrzemnąć. Miejsce to było jednym z najbardziej uroczych w jakich przyszło mi biwakować. I pomyśleć, że w odległości kilkuset metrów funkcjonują "Biedronka", "Lidl" i stacja "Statoil". Gdy się obudziłem zobaczyłem, że w międzyczasie dokonał się cud. Po deszczu ani śladu, a słońce radośnie hula po niebie. Ponownie więc wyruszyłem w drogę, jest pól do jedenastej. Odcinek Władysławowo-Kuźnica pokonałem jednym szusem w niespełna dwie godziny. Po postoju w Kuźnicy siły mnie nieco opuściły, ale dotarłem jeszcze za Jastarnię. Tam zmuszony byłem poleżeć pół godziny w lesie, aby nabrać sił przed decydującym szturmem. Droga od Juraty do Helu wzdłuż ścieżki rowerowej jest moim zdaniem jedną z najnudniejszych i najbardziej wyczerpujących. Ciągnie się niemożliwie. Wielce utrudzony o godzinie 19:01 melduję się na helskiej plaży przy legendarnym wejściu oznaczonym magicznym numerem 66. Tak więc, pokonanie całej trasy zajęło mi 132 godziny i trzy kwadranse, a więc o 12 i 3/4 godziny więcej niż zakładał plan. Sto dwudziesta godzina zastała mnie we Władysławowie w okolicach ( nomen omen) cmentarza  przy ulicy Żeromskiego, czyli już  po ptokach. Na tym kończę relację z wyprawy. Zapraszam do przeczytania podsumowania, które ukaże się na niniejszym blogu za kilka dni.