poniedziałek, 28 maja 2012

Etap IV 27.05.2012 r. Ustka - wschodnie przedpole Łeby ( 58 km )

Kiedy szedłem spać świtało. Nocowałem kilka kilometrów na zachód od Ustki, w pobliżu poligonu. Wyruszyłem o 10:00, przeszedłem przez Ustkę i na końcu miejscowości zjadłem śniadanie. Był to filet z dorsza i do tego, z uwagi na wczesną porę dnia, wyjątkowo kawa. Po śniadaniu udałem się plażą w kierunku Rowów. Pogoda bardzo ładna, słoneczna, tyle że w dalszym ciągu chłodno. Wiatr ze wschodu zmienił się w przyjemny zefirek. Do Rowów dotarłem po 17:00. Tam zjadłem filet z dorsza, tym razem na obiad. Trochę czasu zmarnowałem w poszukiwaniu otwartego sklepu, bo przez kilkadziesiąt  najbliższych  kilometrów nie mógłbym uzupełnić zapasów. O 18:30  opuściłem Rowy. Odcinek do wydmy Czołpińskiej pokonałem jeszcze dość żwawo. Później zacząłem się zastanawiać czy mam jeszcze jakiekolwiek szanse na zmieszczenie się w wyznaczonym przez siebie czasie. Po kilku podstawowych działaniach arytmetycznych doszedłem do wniosku, że nijak, ale to nijak w tym czasie się nie zmieszczę. Musiałbym iść przez najbliższe 24 godziny bez przerwy z prędkością przekraczającą moje możliwości. Z taką prędkością to ja mogę ujść 2 lub 3 godziny, a potem muszę pauzować. Rozważania powyższe doprowadziły do tego, że kompletnie uszło ze mnie powietrze. Pogodziłem się z tym czego nie mogę zmienić, ale postanowiłem iść dalej, bo nazwa mojego blogu Cel-Hel zobowiązuje, mimo ze 120 godzin chwilowo jest nieaktualne. Noc była znowu bardzo zimna, mój termometr pokazywał 9 stopni, ale na szczęście wiatr zelżał. Szło mi się coraz trudniej. Światła portu w Łebie zdawały się nie przybliżać mimo upływu godzin. W końcu osiągnąłem Łebę. O godz. 3:15 przekroczyłem most na rzece Łebie. Przekroczyłem to mocno powiedziane, powinno być raczej przepełznąłem, bo mój krok przypominał ruchy tytułowych bohaterów filmu "Noc żywych trupów". Zapomniałem dodać, że krótko przed Łebą doznałem gwałtownego napadu senności, był on do tego stopnia silny, że mimo panującego chłodu próbowałem położyć się na plaży i zasnąć. Jednak zasnąć nie dawały mi pulsujące ogniście stopy uwięzione w butach. Gdy zdjąłem buty zimno nie pozwoliło mi zasnąć. Do Łeby dotarłem w sam raz, aby nacieszyć oko widokiem wschodzącego słońca. Po krótkim odpoczynku udałem się na wschód, żeby znaleźć jakiekolwiek spokojne miejsce, gdzie mógłbym się zdrzemnąć. Znalazłem takie na 178 kilometrze wybrzeża, małą piaszczystą łachę za wydmami.