poniedziałek, 27 sierpnia 2018

W czerwcu nie wyszło, może sierpień okaże się łaskawszy

Jestem mocno zdegustowany czerwcową wyprawą. Po mocnym początku, dalej było już tylko gorzej. W jako takim czasie dotarłem do połowy trasy i zmuszony byłem wywiesić białą flagę,
pokonany przez mojego prześladowcę, którym już od kilku lat jest pęcherz pojawiający się to na lewej, to na prawej stopie. Tym razem było mu łatwiej mnie zgnębić, jako że trwała fala dokuczliwych upałów. Do Helu dotarłem częściowo pieszo, częściowo samochodem, korzystając z uprzejmości przejeżdżających kierowców.
Postanowiłem ponowić próbę pod koniec sierpnia. Będzie chłodniej, a zatem łatwiej. Poza tym niebagatelne znaczenie ma pewna okoliczność logistyczna. Mianowicie przed sezonem odcinek Rowy - Łeba jest gastronomiczną pustynią. 34 km pustej plaży. Wprawdzie 12 km za Rowami, tuż za wydmami znajduje się bar zwany Czerwoną Szopą, ale otwierany był on  ostatnio dopiero w połowie czerwca, gdy ja już wracałem do domu. Założyłem sobie ambitnie, że trzeci etap zakończę za Rowami, a będą to późnonocne godziny, więc gdyby nie ta Szopa musiałbym zaopatrzyć się w prowiant, a zwłaszcza w napoje już w Ustce i musiałbym taszczyć z 5 kg dodatkowego bagażu przez blisko 50 km. A tak, po dwóch godzinach marszu od obozowiska, będę mógł opić się i najeść w tejże Szopie i pomknąć dalej właściwie nawodniony i zaopatrzony aż  do samej Łeby.
Tak to sobie sprytnie wykombinowałem. Wyruszam we wtorek, tj. 28. sierpnia rano, nie bez obaw przed moim prześladowcą, ale i pełen nadziei.