wtorek, 4 czerwca 2013

Podsumowanie

Aby docenić życie należycie, musi ono niekiedy zaboleć. Kreślę te słowa w barze "Hello" u Irka,  popijając bursztynowy napój i rozkoszując się widokiem na Zatokę Gdańską skąpaną w ciepłych promieniach słońca wbrew burzowym prognozom pogody. Tym razem odczuwam satysfakcję z wyniku. Wprawdzie cel 120 godz. nie został osiągnięty, ale te 133 godz., to też nie w kij dmuchał. Jak wspominałem wcześniej, 120. godz. zastała mnie we Władysławowie. Stamtąd, gdybym był wypoczęty, droga do Helu zajęłaby mi około 7-8 godz., to dałoby łącznie około 128 godzin. Pytanie brzmi: jak zorganizować trasę, aby te brakujące 8 godzin zmieścić w tytułowych stu dwudziestu. Dzieląc 8 przez liczbę etapów otrzymujemy 96 minut na jeden etap. Niby niewiele, ale musiałoby się to odbić na czasie snu, który i tak był dla mnie zbyt krótki. Druga możliwość, niewykluczająca się z pierwszą, to szybszy marsz. Trzecia, niekolidująca z poprzednimi, rzadsze odpoczynki, ale obie te ostatnie możliwości niosą ze sobą wysokie ryzyko podminowania stóp pęcherzami. Być może profesjonalne obuwie, mam na myśli lekkie górskie buty podejściowe, pozwoliłyby to ryzyko zminimalizować. Zasadniczo, poza odcinkiem Rowy- Łeba, udało mi się uniknąć psychicznych dołów. Idąc nocą bezludnymi plażami tego odcinka nie sposób jednak nie odczuć "kosmicznego bólu ziemi". Później było już lepiej, ale co jakiś czas stawała przede mną tzw. "ściana", którą trzeba było po prostu odespać. Niemiłym zaskoczeniem była dla mnie zatrważająca liczba "bolaków", które zaczęły się namnażać już po I etapie, aby dojść do liczby około 10 na etapie ostatnim. Ostatnio problemy na taką skalę miałem przed czterema laty na pierwszej wyprawie, nie mając żadnego doświadczenia w turystyce pieszej. Wtedy było ich mniej, ale znacznie bardziej dawały się we znaki. Tym razem mimo ich horrendalnej liczby, nie sprawiały zbytniego bólu, ale i nie ułatwiały marszu. Obawiając się ich eksplozji musiałem czynić częstsze postoje, aby je odpowiednio "pielęgnować". Jestem pod wielkim wrażeniem skuteczności na tego typu opresje oliwki w żelu dla dzieci firmy "Johnson & Johnson" . Stabilizuje ona już istniejące, a niekiedy wręcz unicestwia świeżo powstałe pęcherze. Pęcherze na dłoniach od kijków były pod kontrolą i nie sprawiały problemów. Ponad 95% trasy pokonałem posiłkując się kijkami "Nordic Walking". Bez nich wynik byłby gorszy o co najmniej 24 godz., taka jest ich potęga. Konkluzja jest taka: wyżej nerek pan nie podskoczysz, trza było po prostu szybciej iść, zainwestować w prawdziwe buty i nie oszczędzać zanadto czasu kosztem snu, bo tej potrzeby mój organizm nie jest w stanie oszukać. Gdybym miał ze 30 lat mniej na karku te 120 godz. bym wyrobił, ale teraz tak lekko już nie jest. Dziękuję za uwagę wszystkim czytelnikom niniejszego bloga, dziękuję za "lajki" na Facebooku, a zwłaszcza tym, którzy trzymali za mnie kciuki. Przede mną wyprawa przez Mierzeję Wiślaną z Mikoszewa do Piasków. Tam kilkudniowy pobyt, aby uzbierać parę kilo bursztynów, a następnie powrót z Helu już w trybie czysto rekreacyjnym. Z rekordami dam sobie spokój co najmniej na rok. Ponieważ na początku było o życiu, o życiu też zakończę. Na pytanie "jak żyć" - ostatnio często stawiane zwłaszcza naszemu premierowi - prawidłowa odpowiedź, nieco wymijająca, brzmi: ale czyja ?

7 komentarzy:

  1. Pomimo, że nie udało się Panu osiągnąć zamierzonego wyniku- wielkie gratulacje! To naprawdę super osiągnięcie. Planuję z przyjacielem pokonać "pańską" trasę w tym roku. Tempa nie narzucamy tak morderczego, bo mamy na to przewidziane aż 2 tygodnie. Ale mam pytanie- jakie są Pana zdaniem największe trudności na trasie? Jak to jest z dopływami rzek. Jak jest z przejściem przez Park Narodowy? I jak obejść ten piekielny poligon? Jeszcze raz gratuluję osiągnięcia i trzymam kciuki za przyszłe wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Największą traumą dla mnie jest właśnie, jak Pan to trafnie ujął, obejście tego piekielnego poligonu. Optymalna trasa to: Jarosławiec - Jezierzany - Łącko - Korlino - Królewo - Złakowo - Zaleskie - Duninowo -Ustka. Trasa nudna i uciążliwa, no i ciągnie się około 29 km.
      Ujścia rzek wymagają wejścia w lad i przejścia mostami. Szczególnie uciążliwy jest dla mnie Kołobrzeg, bo tam trzeba się wedrzeć w ląd na ponad kilometr (licząc prostopadle od wybrzeża). Ponadto są po drodze mniejsze cieki jak kanał Liwia Łuże, ujście rzeki Czerwonej, kanał Jamneński, Szczuczy, Ujście Martwej Wody, Lubiatówka, Potok Bezimienny, czy szereg jeszcze mniejszych występujących okresowo, które w sprzyjających warunkach pogodowych można pokonać bez butów lub wręcz suchą stopą. Parki Narodowe (Woliński i Słowiński) nie są żadnym problemem.
      Bardzo ważny jest możliwie lekki plecak i wygodne obuwie. Gorąco polecam opracowanie Kuby Terakowskiego pt. "PRZEWODNIK (DLA) POCZĄTKUJĄCEGO BAŁTYCKIEGO DŁUGODYSTANSOWCA" http://terakowski.republika.pl/przewodnik.htm , który zawiera wszystkie potrzebne, zwłaszcza początkującym wędrowcom, informacje.

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Przeczytałem, moje gratulacje ciekawa wyprawa i dobrze dobrane słowa. Sam bym nie odważył się wyruszyć w taka trasę. Może spróbował bym Z Gdyni do Helu przez rezerwat Beka i penie by zajęło mi to sporo godzin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te tereny są dla mnie jeszcze dziewicze (od Władka do Górek Wschodnich), ale co się odwlecze... :-) Dziękuje za miłe słowa.

      Usuń
  3. witam. gratuluje podróży i doświadczenia. Czy te 120 godzin to byłby rekord polski czy to taki własny cel? Czy w tym roku również Pan się wybiera?

    OdpowiedzUsuń

  4. Dziękuję za miłe słowa.
    Te magiczne 120 godz. to cel wyznaczony sobie. Jak najbardziej wybieram się do celu również w tym roku, pod koniec maja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super. Czekam na relacje z przygotowań i marszu. :-)

    OdpowiedzUsuń